Zasiadłyśmy przy okrągłym drewnianym stole. Przy kawie. Z naleśnikami owocowymi. Pod nogami kręcił się pies. Za oknem słońce rozrzucało rozżarzone węgielki upału. Tej soboty nie było ani podziału kulturowego, ani językowego, ani jakiegokolwiek innego. Tej soboty kobieta z Polski i z Syrii opowiedziały sobie swoje życia. Obce dla siebie totalnie, a jakże bliskie. Kilka godzin sprawiło, że obcość zamieniła się w bliskość jakiej czasem nie dzieli się z tymi, których zna się przez całe życie. Gdzieś trybiki Wszechświata poustawiały się właśnie tak, że mogłyśmy tej soboty zasiąść przy jednym stole i być dla siebie.
Dimę poznałam na kursie niemieckiego. Początkowo uznałam ją za dość chłodną i zdystansowaną. Początkowo w ogóle nie miałam chęci z nią rozmawiać. Ale stało się inaczej. To ona podpytywała mnie w przerwach na śniadanie o drobiazgi. Aż w końcu obie stwierdziłyśmy, że piętnaście minut codziennie to za mało i czas na dłuższe spotkanie. Ale te piętnaście minut każdego dnia sprawiło, że coraz mniej nas dzieliło, a coraz więcej łączyło. Ten sam wiek. Jakże różne doświadczenia. Ten sam punkt wspólnych wniosków, że gdybyśmy nie wyruszyły każda w swoją podróż (i fizyczną i wewnętrzną) nie dotarłybyśmy do siebie silnej i prawdziwej. I choć obie czasem płaczemy ile fabryka dała to obie też potrafimy tańczyć na maksa, maszerować ku słońcu i delektować się chwilą.
I przez chwilę ona była mną, a ja nią. Mimo różnych doświadczeń. W końcu ja nie uciekałam z kraju gdzie trwa wojna i nie zostawiłam za sobą całej rodziny i nie ryzykowałam życia by żyło się lepiej i jej i rodzinie tu… Słuchałyśmy siebie nawzajem z pokorą i uważnością. Nie raz oczy się zaszkliły by po chwili wybuchnąć perlistym śmiechem.
Czasem myślę, że moje życie składa się właśnie z takich spotkań, że wszystko układa się tak bym poznała tę a nie inną osobę i bym zrobiła dokładnie tak jak zrobiłam. I choć często jest tak, że już nigdy więcej się nie widzimy to mimo wszystko w sercu pozostaje trwała zmiana. Obca osoba wrzuca do naszego wnętrza kamyk, a kręgi wodne rozchodzą się jeszcze na długo długo po spotkaniu…
Spotkanie Dimy zdecydowanie coś we mnie zmieniło. Jeszcze nie potrafię powiedzieć co. Jeszcze nie do końca mam pewność, że ona jest prawdziwa, bo aktualnie mam przerwę miesięczną w nauce i się nie widzimy. Komórka pokazuje mi jej numer telefonu, w głowie dźwięczy jeszcze cisza podczas naszego spaceru, pełna tego co wspólne. Nigdy nie zabiegałam o takie spotkania. Może nawet ich unikałam bo kocham moją samotność i w pewnym momencie życia przestałam zabiegać i chcieć gadać. Wolałam słuchać, a że często słyszałam głównie narzekania nad własnym losem, przestałam chcieć i tego. Ale od kilku lat mówię ile trzeba i słyszę to, co trzeba. A wtedy są to takie spotkania jak z Dimą, nasycone, wypełnione, treściwe we wszystko, w te sprawy ważne i mniej ważne. Ciało i duch mają strawę na wiele tygodni. Aż do następnego spotkania z kimś, gdzieś. Aż do kolejnej odsłony prawdy o sobie samym…
Share this content
Ten post ma 14 komentarzy
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.
Spotkania przypadkowo nieprzypadkowe np. Bennewiczowskie 🙂
tak, you newer know… 😉
ale ładnie żeś to opisała 🙂
żem się starała ciut 😉
a wiesz że widać:D
Spotkania przypadkowo nieprzypadkowe np. Bennewiczowskie 🙂
tak, you newer know… 😉
ale ładnie żeś to opisała 🙂
żem się starała ciut 😉
a wiesz że widać:D
Piękne i mądre.
Ten, który ukartował to spotkanie to dopiero mądry 😉 ciągle się dziwuję i chyba nie przestanę do końca mych dni…
Piękne i mądre.
Ten, który ukartował to spotkanie to dopiero mądry 😉 ciągle się dziwuję i chyba nie przestanę do końca mych dni…