„- Aguś, nie będę nikomu rozpowiadać, że byłaś u babci, bo jak to się rozejdzie to koniec z Tobą” – powiedziała Honorata, kiedy odwoziła mnie do domu.
Zadzwoniła do mnie wczoraj: – „Moja babcia przestaje chodzić. Czy dałabyś radę ją pomasować? Ale ona do ciebie nie dojedzie, ty musiałabyś do niej”.
Wczoraj w południe sytuacja jawiła mi się w bardziej optymistycznych barwach niż dziś, po całym dniu pracy, z okresem który wylądował 15 minut przez wyjściem. „Nie ze mną te numery” – myślę sobie. Pogoda jakby lato w pełni, wystroiłam się więc w zwiewną kieckę, róż na głowę, w brzuchu cappuccino, olej do torby i jedziemy.
Kiedy zobaczyłam siedzącą w fotelu 89 letnią panią Janinę, wiedziałam, że większą część masażu spędzę na kolanach i w siadzie klęcznym. I że to nie będzie pół godziny tylko dużo dłużej. Bo jak tu zrobić mniej, kiedy usłyszałam, że pani miała masaże w ośrodkach różnych, ale to było dziesięć minut i po sprawie?
Nogi pomasowane całe, bark po złamaniu i mało plastyczna dłoń. Wszystko w fotelu. Więc co ja tam mogłam zdziałać? „Gdyby tak pani mogła chwilę na brzuchu poleżeć, to może bym i plecy pomasowała?” To była dość trudna wyprawa do sypialni, ale we trzy kobiety dałyśmy radę i panią położyć, i potem podnieść i odtransportować z powrotem na fotel.
Nie wiem czy cokolwiek z tego mojego pokracznego masowania będzie. Ale już od dawna jestem z sobą ugadana, że jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem. Obiecałam sobie, że nie będę szukać wymówek, tylko rozwiązania. Masowałam na podłogach, kanapach, łóżkach medycznych, kozetkach lekarskich, w fotelach, na krzesłach i materacach. Oczywiście, że wolałabym w domu, na stole do masażu, wygodnie. Ale też jestem z sobą ugadana, że czasem warto zrezygnować z własnej wygody, żeby zrobić coś dla kogoś, tak po prostu. Bo mogę. Ja niczego nie tracę, a co, jeśli pomasowana osoba coś zyska?
Wiem jedno, wróciłam do domu z poczuciem mimo wszystko dobrze wykonanej roboty. Głodna w cholerę (choć jadłam wcześniej porządny obiad). Klapnięta kanapka ze świeżo upieczonym chlebem i swojską kiełbasą to mało wyszukane, ale wierzcie mi tylko na to miałam ochotę. W dodatku dopadła mnie jakaś amnezja z przejęcia:
– Honorata, jak ma na imię Twoja babcia? Z tego przejęcia nie pamiętam.
– Janina.
– Szok!
– Ale dlaczego?
– Bo to zaskoczenie kompletne, przecież podałam, babci dłoń, wymieniłyśmy się imionami, ale pierwszy raz je słyszę!
I faktycznie początkowo nie chciałam się tym dzielić. „Bo co, jeśli się rozejdzie, przecież nie dam rady na wizyty domowe jeździć”. Ale tu nie chodzi o mnie. Bo może jest gdzieś ktoś, kto też potrafi masować i może za ścianą mieszka ktoś, komu czasem warto pomasować nogi, głowę, albo dłonie? A co, jeśli więcej nas zyska na tej „wizycie domowej”?
W życiu bym takich historii nie wymyśliła sama 😉. Jak tej po moim ostatnim poście o Pani Kazi, która przyjeżdża z Gdyni i ogłoszeniu, że niebawem zacznę kolejne badanie, dostałam wiadomość:
„Właśnie przeczytałam Twój wpis na FB odnośnie badań nad masażem osób powyżej 70 lat. Piszesz, że chcesz wystartować w przyszłym roku. To jeszcze chwila jest… czy znajdziesz dla mnie termin, kiedy mogłabym do Ciebie przyjechać i nauczyć się lomi lomi?
Jeśli nie masz nic naprzeciw i nauczysz mnie i powiesz jakich informacji potrzebujesz to chciałabym przyłączyć się do Ciebie by Ci pomóc wykonać tę ilość zabiegów jaką planujesz.
Mieszkam w Austrii jestem tutaj wolontariuszem w domach opieki i pomagam też starszym osobom, które samotnie mieszkają przemieszczać się na przykład do lekarza lub robię zakupy. Każda z moich podopiecznych ma jakieś problemy w ciele z mobilnością. Naucz mnie proszę tak masować, abym potrafiła im ulżyć w codzienności, bo z tego co piszesz jest to możliwe, a przy okazji dołączę doświadczenie z tych wykonanych masaży do Twojego badania”.
Na nowo uwierzyłam, jak dużo jest możliwe, jeśli się robi swoje i czasem o tym powie głośno…