Tego dnia na Gozo było wyjątkowo gorąco. Komary cięły jak wściekłe całą noc i znowu prawie nie spałam. Rano mieliśmy z mężem odwiedzić moją koleżankę Magdę. To ona opiekowała się mną, kiedy 15 lat temu skończyłam kurs lomi lomi i nie znałam nikogo „z branży”. To ona zachęcała mnie do dalszego masowania i wspierała moją technikę. To z nią wymieniałam się masażem regularnie i to z nią po paru latach prowadziłam pierwsze lomi kursy. W końcu to Madzia użyczyła mi swojego mieszkania, w bardzo trudnym życiowo dla mnie czasie. Kiedy przeprowadziła się na Gozo, wiedziałam, że będę tęsknić. Przez większą część dorosłego życia nie było mnie stać na żadne wakacje, więc o odwiedzinach Magdy, mogłam pomarzyć…
W zeszłym roku, w październiku stało się. Wylądowałam z mężem na Malcie, a po tygodniu było komarowe Gozo. Mieliśmy spędzić z Magdą cały dzień. Łażenie po jej ulubionych zakamarkach wyspy, kawa, jedzenie, słońce, wspominki, kolacja gotowana na ognisku w jaskini przy pełni księżyca… Rano Magda napisała wiadomość: „Goszczę u siebie dwie Polski, nie będzie Wam przeszkadzało, jeśli spędzimy ten dzień wszyscy razem?” Oj przeszkadzało… Odpisałam: „Jestem tak zmęczona ludźmi, że nie wiem, czy dam radę przywitać się z uśmiechem, a co dopiero łazić z kimś jeszcze”. „Dziewczyny też zmęczone i nie chce im się gadać, więc powinno być dobrze, one są takie „nasze””.
I tak poznałam Magdę i Iwonę. To był dobry dzień. Jeden z tych, które napełnia, a nie drenuje. Z ludźmi, przy których można mieć minę jaką się chce i nikt nie ocenia, nie docieka, nie czepia się i nie wymaga. Polubiliśmy się. Na tyle, że siedem miesięcy później Magda przyjechała do mnie na kurs lomi lomi!
To się prawie nie udało. Tydzień wcześniej miała spore trudności w pracy, urlop cofnięty, łzy w oczach i nerwy. Powiedziałam: „Spokojnie, ogarniaj życie, mną się nie przejmuj, mam tu co robić. Znajdziemy nowy termin”. Nie był potrzebny, bo dzień później zadzwoniła: „Jeśli będzie trzeba, rzucę pracę, ale przyjadę”. Przyjechała. Pracy nie musiała rzucać.
To był dobry kurs. Dużo miękkości, rozmów (w tym zielone światło na przeklinanie 😉), przytulania, śmiechu, swobody, zachwytów masażowych i odkryć, ile napięć w cele człowieka można poczuć, kiedy masuje się przedramieniem. To był taki czas, kiedy znowu zapomniałam, że jestem w pracy, a przecież nauczyłam człowieka nowego zawodu na tyle, że ten człowiek znowu może rzucić pracę, ale teraz z innych powodów 😉.