Przyjechał w czarnym worku tuż po godzinie dziewiątej rano. Na klatce piersiowej miał związane ręce. Nie oddychał. Ciało miał poobijane. Jakby ktoś nim rzucał. Bezwładny jak worek treningowy. Ktoś wystawił go na sprzedaż. Jak rzecz. Kiedy go zobaczyłam, od razu musiałam kupić. Uwolnić. Dać drugie życie. Wiedziałam, że nie będzie łatwo przywrócić go do życia.
Na szczęście poszło szybko. Funkcje życiowe zostały przywrócone, w chwili, kiedy z moją kursantką Gosią położyłyśmy go na stole do masażu. Okazało się, że w jego trzydziestokilogramowym ciele mieszka ogromna wola walki i siły życiowe.
Był trochę jak śpiący królewicz, którego do życia mógł przywrócić jedynie dobry dotyk.
Życie lomi nauczycielki jest wdzięcznym zajęciem. Owszem, bardzo eksploatującym energetycznie, ale jednocześnie takim, które ładuje baterie mojej kreatywności. Mam wrażenie, że z roku na rok przybywa mi więcej cierpliwości, sposobów na przekazanie wiedzy i wydobywania z moich uczniów talentów. Daleko mi do Mistrza Jody, bliżej do misia Pandy z bajki, Kund Fu Panda. Ale uczenie jest tym, co taka Kawula jak ja lubi najbardziej.
Ostatni trening indywidualny był dla mnie bardzo wymagający. Musiałam znaleźć nowe sposoby, klucze i kody dotarcia do uczennicy. Musiałam odpuścić sobie bycie najlepszą nauczycielką, po to, żeby być wystarczająco dobrą, choć ciągle skuteczną. A kiedy przykładałam dłonie do obolałej od migreny głowy, odkryłam, że trudności mnie jedynie wzmocniły i uruchomiły wolę walki o jeszcze lepszy poziom uczenia tego terapeutycznego lomi.
Trzy dni później, w moim salonie, w czarnym worku pojawił się on. Tajemniczy Don Pedro. W poprzednim życiu był manekinem zapaśniczym, treningowym, dwunożnym do judo i zapasów. Dziś jest lomi asystentem i zgodził się służyć w imię dobrego dotyku.
Jutro będzie jego debiut w nowej roli. Trzymajcie za chłopaka kciuki.