Czy żeby kogoś w chorobie, bólu i samotności wesprzeć empatycznym dotykiem, albo delikatnym masażem potrzebne są specjalne kwalifikacje? Nie. Bo sama ich nie mam. Nie jestem magistrem medycznego kierunku, nie mam technika masażysty, nie znam się na punktach spustowych ani którędy biegną po ciele meridiany. Nie wiem, gdzie i co nacisnąć, żeby w ciele działało lepiej. I nawet nie chcę tego znać. Znam technikę masażu hawajskiego, ale w pracy wolontaryjnej wykorzystuję jej zaledwie kilka procent.
Od lat kompulsywnie poszerzam wiedzę o tym jak działa ciało, a to się momentalnie przekłada na to, jak czuję i masuję. Nie muszę wiedzieć, żeby masować. Mam używać rozumu, ale przede wszystkim czucia. Nie mam szukać punktów i robić czegokolwiek siłowo. Chore ciało ma wystarczająco dużo pracy i problemów z sobą, nie muszę mu dostarczać nowych.
W wolontariacie dotykowo masażowym nie chodzi o usprawnianie, naprawianie, leczenie, uzdrawianie, stawianie na nogi. To wszystko może się wydarzyć przy okazji, bo czyjeś ciało tak postanowi. Ale nie o to chodzi, choć czasem bywa spektakularnie.
Dzięki empatycznemu dotykowi ciało, które choruje, doświadcza bólu, samotności i zapomnienia, jest widziane, szanowane niezależnie od tego jaką ma za sobą przeszłość. Dzięki empatycznemu dotykowi takie ciało może poczuć coś więcej niż chorobę i to w jaki sposób było wcześniej traktowane. Dotyk nie odrzuca rany, ropy, nieprzyjemnego zapachu, odleżyn do samej kości, przykurczy, niemocy, wstydu. Choroby niosą z sobą tyle trudnego, a empatyczny dotyk może nie tylko to pomieścić, ale też przynieść ukojenie, miękkość, łagodność, spokój.
Łagodny masaż to nie ugniatanie, szybkie ruchy, robienie czegokolwiek na siłę. To spokój i cierpliwość. Czasem ogromnym sukcesem jest dotarcie do zaciśniętych w pięści opuszków palców i pomasowanie tylko ich.
Z panią Teresą widziałam się dziś drugi raz. Mimo że była w swoim nieprzytomnym świecie, jej zamknięte, opuchnięte dłonie, zareagowały na mój dotyk, zupełnie inaczej, niż za pierwszym razem. A kiedy dotarłam do opuszków palców, pani Teresa zaczęła mruczeć jak kot. Nie jęczeć, jak to czasem bywa, ale spokojnie mruczeć. Przez ostatnie pół roku pracy z osobami, którym ciało odmówiło współpracy, trochę nauczyłam się rozpoznawać, co oznaczają wydawane dźwięki. Niektórych czasem się boję, jeszcze nie czuję się z nimi komfortowo. Jestem wśród nich bezradna, trochę zdezorientowana. Mruczenie i głębokie westchnięcia ulgi, zaliczam do jednych z najprzyjemniejszych, które czasem przychodzą tuż po tych, które brzmią dojmująco.
Dziś, kiedy masowałam pana Roberta, który nie może ruszyć samodzielnie nogami czy rękoma, zastanawiałam się, dlaczego tak zależało mu na tym, żeby chociaż przez kołdrę podtykać mu kończyny. Kiedy miesiąc temu jedna z opiekunek poprosiła czy nie mogłabym podejść do pana Roberta, nie rozumiałam jaką to może mu przynieść ulgę. Dziś, kiedy zapytałam go, czy to, co robię, naprawdę mu pomaga, zapewnił, że bardzo. I choć nie mógł wyrazić nic więcej, bo z trudem mówi, to gdyby mógł, wstałby i całym sobą pokazał jak bardzo.
Ale wyobraźcie sobie, że leżycie. Jesteście zdani wyłącznie na osoby, które Was nakarmią, umyją, podniosą rękę, nogę, przełożą od czasu do czasu na bok, jeśli macie szczęście nawet koszulkę Wam poprawią, bo podjechała na pół brzucha. Jedyna część ciała, która gra do tej samej bramki, to głowa i tylko nią możecie samodzielnie ruszyć. I kiedy to Wasze ciało leży przez większą część czasu nie dotykane to jakie to jest? Czy możesz poczuć, że masz stopy, które od tak dawna nie dotykały ziemi? Czy możesz poczuć wiotkie łydki? Czy możesz poczuć coś więcej niż napięcie w udach. Dotyka Cię tylko kołdra, albo koc, albo ręcznik na klatce piersiowej w upalny dzień, bo dzięki temu nie czujesz, że leżysz w kałuży potu. Masz nogi, ręce, ale dopiero dzięki dotykowi drugiego człowieka, w pełni je czujesz.
Albo wyobraź sobie, że masz nogi przykurczone, wygięte w przedziwnej pozycji, wręcz poskręcane, że zastanawiasz się, jak to możliwe? Przecież zaraz się połamią. A jednak nie. Leżysz i za nic nie możesz zmienić pozycji i jesteś skazany tylko na ten cholerny materac przeciwodleżynowy, który dopompowuje powietrze, a mechanizm wydaje czasem wkurzające dźwięki.
Nie muszę sobie tego wyobrażać, bo widzę to kilka razy w tygodniu, ale za nic nie umiem tego poczuć. Jakby to było leżeć w takiej pozycji? Pani Jadwiga też mi tego nie powie, bo porozumiewa się tylko przypadkowymi dźwiękami. Za to, kiedy otwiera oczy, zabiera mnie jej łagodność i radość ze spotkania. Co tydzień poprawiam jej koszulę i co tydzień odkrywam, że jej piżamy niosą dla mnie przekaz. Wydrukowane na nich zdania po angielsku, są jak chińskie ciasteczka z wróżbą. Dzisiejsza mądrość była jak balsam na moje nastroje ostatnich tygodni: „Happines comes in waves”. I kiedy tak się zamyśliłam nad tym szczęściem, między jednym długim ruchem nogi, a drugim, między jednym okrążeniem kolana, a drugim, zazwyczaj zgięta nogi pani Jadwigi, wyprostowała się. Jakby to była najbardziej naturalna sprawa na świecie. I wiem, że na to pracują fizjoterapeuci, że to praca absolutnie zespołowa, ale powiem Wam, że w tym naturalnym otwarciu stawu, była niezwykłość. Czasem potężna praca ciała, wykonywana jest dzięki impulsowi płynącemu z delikatnego ruchu.
To nie był dla mnie fizycznie łatwy dzień w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym Centrum Pomocowe Caritas i Warsztat Terapii Zajęciowej Gdynia. Masowanie w upale, bez grama przewiewu wytapiało nadwyżki mojego tłuszczu, który zgromadziłam opychając się jagodziankami bez umiaru . Ale… Jeśli miałabym przeżyć to piątkowe przedpołudnie jeszcze raz, to uwaga, Dniu Świstaka, nadchodzę!
PS I jako „ikona mody wolontaryjnej”, dziś ubrałam rękawiczki pod kolor opaski i okularów. Przez noc pogodziłam się już z tym, że „kokosy must go one” (jeśli nie wiesz o co chodzi, przeczytaj post z wczoraj ;-))
PS2 Gdyby ktokolwiek miał chęć wesprzeć moje działania i projekty związane z empatycznym dotykiem, może to zrobić przez rzutkę.