Joasia prawie by odwołała kurs. Kumulacja emocji w życiu zawodowym mocno wydrenowała jej siły życiowe. Ale przyjechała, a ja powiedziałam, że jeśli uzna, że to dla niej za dużo, może zrezygnować. Bo nie trzeba wszystkich lęków od razu pokonywać ani skakać na główkę poza strefę komfortu, kiedy nie ma siły na nic. Na szczęścia Asia mi zaufała, została, a nawet nauczyła się masować tak, że jestem absolutnie przekonana o sile jej rąk i wrażliwości czucia ciała. Choć martwiła się, że nie potrafi znaleźć napięć, to jakoś wymasowała na moim ciele dokładnie te, które były na wierzchu. Chyba tylko dzięki temu, że się masowałyśmy obie, przetrwałam dość emocjonujący dla mnie samej tydzień.
Wzruszające było też obserwowanie, jak nabiera pewności w dłoniach, jak coraz mniej drży jej ciało, kiedy masuje, jak robi coraz dłuższe sesje i pojawia się ten błysk w oku mimo mocnego zmęczenia. A oprócz nauki to sobie dziewczyna pospała 😉. Bo klasycznie ostatnio każdy kawulowe gadanie odsypia 😉, a wtedy wszystko się spokojnie układa w umyśle na te półeczki, które trzeba.
W ogóle porusza mnie, kiedy przyjeżdżacie na kurs tacy przejęci, w rozedrganiu, bo to znaczy, że Wam bardzo zależy. Mnie też zawsze rozbijają się o jelita motyle, kiedy ma przyjść na masaż nowy klient. Lubię te emocje przed. I obyśmy tego wewnętrznego przejęcia nigdy nie zatracili.