Pamiętacie w co się bawiliście najchętniej jako dzieciaki?
Mała Kawula przepadała na całe godziny i robiła dwie rzeczy, albo leczyła swoje misie i robiła im codziennie zastrzyki i to prawdziwymi strzykawkami (często chorowałam, więc miałam porządną kolekcję strzykawek), albo ustawiałam zabawki w kole, na środku stawiałam tablicę do pisania i uczyłam. Najgłupsze były lalki, zawsze dostawały pały i miały jakieś kary, no strasznie ich nie lubiłam, na szczęście nie miałam ich dużo. Za to misie miały fory. I ja tym zabawkom robiłam na przykład wykłady z tego co się dzieje orkom na Wyspach Owczych, i że to straszne, jak je ludzie zabijają. Albo do znudzenia puszczałam „klasie” bajki z magnetofonu szpulowego, tak, że „Szewczyka Dratewkę” znały na pamięć nawet te nieuki lalki.
A potem trochę dorosłam i zapomniałam o tym, co było dla mnie naturalne. Poszłam do poważnej pracy, zostawiam głupoty w dzieciństwie i pod kołdrą, kiedy nocami czytałam książki o życiu, jakie mogłabym prowadzić, ale według dorosłych, było nierealne, nieracjonalne i zejdź dzieciaku na ziemię, bo będziesz gęsi pasła.Po drodze zaliczyłam uzależnienie, poważne choroby, w tym ciężką depresję, której leki nie chciały wyleczyć, aż trafiłam na masaż lomi lomi.
Przez pierwsze lata praktykowania czułam się jak moje lalki, sztywna i ograniczona w ruchach, a do tego mało warta. Aż po sześciu latach masowania, zaczęli przychodzić do mnie ludzie. „Nauczysz mnie masować?”- pytali. „Jak to, ja? Nauczyć? Przecież nie umiem, nie mogę, nie mam prawa, co to za nauczyciel, który nie był nawet na Hawajach” – broniłam się. Choć odmawiałam, oni nadal chcieli i czekali, aż sobie przypomnę jak to było fajnie uczyć misie o tym, co się dzieje w gardle, kiedy ma się na przykład raz w miesiącu anginę ropną i po co te wszystkie zastrzyki.Więc zostałam lomi nauczycielką. Taką, która z poszanowaniem tradycji, ale idzie w swoją stronę. Taką, która z roku na rok rozwija się, pracuje nad metodyką, a nawet rozpoczyna ogólnopolskie badania masażowe. Taką, która wydobywa z człowieka to, co najlepsze, by uwierzył, że może. Taką, która nie przywiązuje do siebie, ale wypycha z gniazda i zachęca do użycia skrzydeł. W końcu taką, która nie krytykuje, nie nastawia się na wyłapywanie błędów, a wzmacnia.
W wakacje postanowiłam czymś, czego najpierw się wystraszyłam, ale po pół roku mielenia i kilku mentoringach osobistych, postanowiłam wcielić w życie. Bo znowu przyszli tacy, co chcą się nauczyć. Więc zapraszam wszystkich lomi terapeutów, którzy chcą zostać lomi nauczycielami. Trzy dni indywidualnej pracy. Nie będzie łatwo, pojawią się wątpliwości, stres i będzie trzeba na nowo poukładać własną wartość w sercu. Ale już czas przestać odmawiać tym, którzy chcą się nauczyć właśnie od Ciebie.
W starożytnych Hawajach, czasami zanim jakieś dziecko przyszło na świat, rodzice albo dziadkowie otrzymywali wizję lub znak, jakie zadanie życiowe będzie miało do wypełnienia ich dziecko. Ale żeby było mniej magicznie… Bardzo uważnie obserwowano dzieci, co je interesuje, do czego je naturalnie ciągnie. Bo wtedy można było dziecko zaprowadzić na terminowanie do odpowiedniego mistrza, ciotki czy wujka, by talent mógł w pełni dojrzeć. Nie trzeba było na siłę wymyślać: a ty dziecko zostaniesz lekarzem czy kowalem na nic twoje łzy, postanowione. Zawód już w nich był, wystarczyło jedynie go nie przegapić i wzmocnić.
Gdyby ktoś, obserwował Ciebie jako dziecko, co by zauważył? Jaki talent pomógłby Ci rozwinąć? Czy zostało w Tobie cokolwiek z wtedy? Za robieniem czego tęsknisz tak bardzo, że kiedy ktoś inny to robi, aż mu zazdrościsz?