Wczoraj skończyłam ostatni w tym roku kurs nauki masażu hawajskiego Lomi Lomi Fizjo od podstaw. Kolejna edycja w lutym. To były tak intensywne zajęcia, że po raz pierwszy nie zrobiłam żadnego zdjęcia, nawet wspólnego na zakończenie. Pojawiły się na nim osoby, które naprawdę chcą się nauczyć porządnie techniki lomi lomi, chcą pomagać masażem, zarówno swoim bliskim, jak i osobom cierpiącym na różne bóle w gabinetach, jakie założyli. Była nawet fizjoterapeutka z hospicjum, która tę jakość empatycznego lomi dotyku zaniesie swoim pacjentom. Pierwszy raz w życiu podpisywałam delegację i to właśnie z hospicjum. Dla mnie, jako nauczycielki, to jedno z najpiękniejszych świadectw tego, jakim niezwykłym narzędziem jest masaż, którego uczę i jak bardzo głęboki relaks może przynieść ukojenie w cierpieniu.
To był kurs wyzwanie, bo po pierwsze prowadziłam go w trudnym dla siebie osobiście czasie psycho-fizycznym, po drugie było nas 15 osób łącznie (a kiedy dołączyli też uczniowie z poprzednich edycji by wspomagać „świeżaków”, aż 20). Każdy postawił poprzeczkę i sobie, i mnie bardzo wysoko. Wszyscy równo się pociliśmy, szlifowaliśmy technikę i oswajaliśmy różne strachy. Na szczęście miałam też wsparcie mojej uczennicy, także nauczycielki, doświadczonej masażystki i fizjoterapeutki Marty, która przyjechała ze Szczecina dołożyć swoją cegiełkę do rozwoju przyszłych lomi ludzi.
To był też taki tydzień, w którym dostałam następujące wiadomości głównie od moich uczniów:
„Aga, podpisałam umowę wolontariatu z Fundacją Rak’n’Roll i odbyliśmy rozmowę na temat moich możliwości wspierania masażem Lomi lomi pacjentów onkologicznych, możliwe, że ruszą też projekty skrojone specjalnie pod lomi i to w różnych miastach w Polsce. Wtedy najfajniej, żeby dołączyli też do nas inni lomi masażyści”.
„Aga, dalej działam w hospicjum raz w tygodniu i masuję. Postanowiłam też zacząć studia podyplomowe, geriatria z elementami opieki paliatywnej w Poznaniu”.
„Aga, córka pewnej pani poprosiła mnie o pomasowanie swojej chorej na raka mamy, która aktualnie przebywa w hospicjum, zgodziłam się”.
„Aga, siostra mojej koleżanki, która robi masaże twarzy robi teraz jakieś szkolenie dla wolontariuszy i chcą iść do hospicjum dotykać, podobno dzięki Tobie, masz też cichych fanów”.
„Aga, przekaż to swoim kursantom, na odwagę, żeby się nie bali. Wczoraj miałam masaż pani z dyskopatią i pękniętą miednicą. Gdy opowiadała na jak bolesne zabiegi chodzi, a ja widziałam siniaki po nich, to naprawdę nie można się bać masować lomi”.
„Aga, pomasowałam delikatnie mojej córce plecy, bo się źle czuła, zdrzemnęła się, a jak wstała, to poprosiła żebym jeszcze pomasowała jej nogi. Ona nigdy mnie o to nie prosiła, bo nie lubi dotyku” – napisała do mnie kursantka po trzecim dniu nauki masażu lomi lomi, który właśnie się zakończył.
„Cześć, napiszę Ci coś osobistego. jesteś moją wielką inspiracją. Od kiedy tylko zaczęłam szkołę na kierunku technik masażysta, a było to 2 lata temu, Twoje podcasty towarzyszyły. mi na każdym kroku, na spacerach, w wannie, gdy gotowałam. To Ty pierwsza rozkochałaś mnie w masażu i nauczyłaś wielkiego szacunku do masażu „relaksacyjnego”, że nie musi zawsze boleć, że nie trzeba tylko uciskać z całych sił, wbijać igieł, by coś tam poluźnić. Wiele o masażu, nauczyłam się właśnie od Ciebie” – wiadomość na Instagramie od kompletnie obcej mi kobiety.
„Mamy ogromne szczęście, że jedna z naszych działających z nami osób, jest Agnieszka, która dla włączenia empatycznego masażu do procesu leczenia, robi chyba najwięcej w Polsce. Agnieszka na własną rękę przeprowadza cichą rewolucję: masuje mieszkańców domów spokojnej starości, bada jak dotyk może zmniejszyć ból u osób przewlekle chorych i podnosić jakość ich życia” – Stowarzyszenie Mudita, zrobiło mi niespodziankę i napisało post, w którym poleca też pobrać sobie za darmo mój najnowszy raport o dotyku w chorobie (są dwie wersje językowe, więc pobieraj świecie dowoli)
Chyba nie ogarniam trochę co ci wszyscy ludzie do mnie piszą i mówią. Nie dowierzam jeszcze, że dzieją się naprawdę piękne rzeczy. Jestem dość mocno poraniona i najzwyczajniej mi trudno, ale kiedy czytam raz za razem wiadomości jak te ostatnie, a nie ma tygodnia, żebym jakiejś nie usłyszała, to wraca wiara w sens, zarówno swojej pracy, jak i w ludzi, którym moja praca jest bliska, na tyle, że mają odwagę sami ją potem nieść dalej. Dziękuję Wam za to. Bez Was wszystkich nie dałabym rady robić tego dalej.
PS a dlaczego takie zdjęcie? Bo to dobra ilustracja tego jak mi jest. Czuję się trochę tak, jak ta atrapa jednorożca .