Niedziela numer dwa a wraz z nią nowa medytacja. Dziś KALA. Jeśli uważasz ją za wartościową, podaj dalej ;-). No i tekst… Wiadomo, że bez niego Kawula by się mocno męczyła. Życzę Wam cudownego dnia! Niech dziecko w Was bawi się na całego! Szkoda życia na bycie wielce poważnym dorosłym. Mnie się nie chce, a Wam?
Uprasza się o słowo na niedzielę, medytacyjne, dniodzieckowe, refleksyjne, słoneczne, cokolwiek Wam w duszy gra 🙂
Nie przywiązywać się do nazw. Być NIKIM. BYĆ wolnym od wszystkiego. Po prostu BYĆ i nie przejmować się jak ktoś Cię nazwie, co o Tobie powie, czego Ci zabroni, a na co łaskawie pozwoli. Urodziłeś się WOLNY i tylko na chwilę zapomniałeś. To nic. Przyjdzie dzień, w którym sobie przypomnisz i polecisz tak blisko słońca, że choćby mówili Ci, że się spalisz, Ty wiesz, że polecisz, pocałujesz słońce i wniesiesz się jeszcze wyżej by przekonać się jakie masz nieograniczone możliwości. A kiedy wrócisz ze swojej podróży już nic nie będzie takie samo… Zasługujesz na wolność do bycia tym, kim chcesz być, a nie tym, jakim ktoś mówi, że powinieneś być.
Już jakiś czas temu pojęłam, że najtrudniej jest być sobą. Kimś, kim się jest naprawdę, bez gier i udawania. Ogromnego wysiłku wymaga rezygnacja z lekcji aktorstwa by grać już tylko jedną główną rolę, SIEBIE. Tak łatwo jest włożyć maskę i stać się kimś wyreżyserowanym, doskonale opisanym w skrypcie, ubranym w stroje, każdy na inny dzień tygodnia, wyprane w pachnącym proszku, który zabija naturalny zapach, a żelazko prasuje każdą nierówność, która może zdradzić, że cała ta charakteryzacja skrywa kogoś innego.
Bycie sobą może być dla Ciebie początkowo skomplikowanym przedsięwzięciem. Odziany w oczekiwania, obowiązki, powinności, z łatwością przychodziło Ci budowanie wizerunku, zmiana strojów, a z każdym kolejnym sztucznym świecidełkiem stawałeś się KIMŚ. Znajomi, przyjaciele, rodzina, szefowie, sąsiedzi – każdy ochoczo przydzielał Ci różne role. Przeskakiwałeś z jednego planu filmowego na drugi, po drodze rozdając autografy, albo zbierając okrutne recenzje. Nowych kwestii uczysz się błyskawicznie, przecież nie możesz zawieść swojej publiczności stawiającej przed Tobą coraz wyższe wymagania, a tym może sprostać tylko tak WIELKI aktor jak TY. I są też porażki, które powodują zaciśnięcie ust z nie wyartykułowanym: Ja Wam wszystkim jeszcze pokażę na co mnie stać!
Tak trudno być NIKIM. Tak trudno zrezygnować z tych fałszywych przebieranek i zrzucić ciężkie, nazbyt przerysowane fatałaszki. Tak trudno przestać pożądać kolejnego wpisu o sobie w kronikach towarzyskich. W szafie piętrzą się stroje uszyte z setek chwil, które już minęły, ale one nadal wiszą i są pożywką dla wewnętrznych moli. Wieszak za wieszakiem. Na każdym jakieś wspomnienie i choć przesiąknięte już zapachem naftaliny i stęchlizną przeszłości, nadal je trzymasz bojąc się, że jeśli je wyrzucisz, staniesz się NIKIM. Bez płci, tożsamości, przeszłości i przyszłości.
Wieszak za wieszakiem, kolejne wybory, prowadzące do wewnętrznego rozdarcia i pytań o słuszność podjętych decyzji „a co jeśli” jednak to zły wybór? Może jednak ubrać inną szatę, pójść w inną stronę? No tak, może, ale „co jeśli”?
Kiedyś bardzo chciałam być KIMŚ, znaczyć COŚ, mówić mądrze i znacząco, wyglądać, pachnieć, tworzyć jak KTOŚ. Dziś, kiedy moja szafa zaczyna świecić pustkami, a wygłodniałe mole opuściły moje lokum poszukiwaniu lepszego jadła, nareszcie dostrzegam, że to NIC, którego tak się bałam i z czym nie chciałam mieć wiele wspólnego, to jest naprawdę COŚ.
Przyglądam się z ciekawością odbiciu w lustrze. Patrzy na mnie NIKT, który dopiero w tej nagości staje się kimś, SOBĄ. Każdego dnia staram się wyłapać w sobie nowe refleksy. Bywa, że w głowie mam totalną amnezję. I choć teoretycznie pamiętam kim jestem to jednocześnie wiem, że jestem NOWA i mogę zrobić wszystko co tylko zapragnę, że mogę się wznieść ponad moje ograniczenia. Łapię się jeszcze wewnętrznych przekonaniach, które mówią, że czegoś nie potrafię, ale szybko sobie przypominam, że jeśli zechcę, dam radę. To lęk szepce historie podszyte grozą, co się stanie jeśli zrobię krok w nieznane. To lęk zniechęca do wyjścia poza dobrze znany teren codzienności tak świetnie obsikanej. W końcu to lęk mówi, że lepiej zostać bo jak się pójdzie kawałek dalej to może boleć.
Wiele razy się wystraszyłam głosu tego upartego wewnętrznego „zniechęcacza”, ale za każdym razem wiedziałam, że oddaję się w niewolę czemuś lub komuś. Siedziałam w więzieniu, patrzyłam na błękitne niebo, na puchate chmury i ptasie wygibasy pośród liści drzew i w takich chwilach nie byłam do końca pewna, że poza więzieniem może mnie spotkać coś złego. Jeśli patrzę za kraty i czuję radość w sercu w przeciwieństwie do życia w ponurej celi zakazów i nakazów to dlaczego nie miałabym po prostu wyjść na wolność?
Nie ważne ile to zajmie czasu. Naprawdę nie ważne. Ważne czy mimo lęku dasz sobie szansę. Raz zasmakowanej wolności nie zapomina się tak szybko, więc nawet jeśli zawrócisz do znanej celi napotykając pierwsze trudności, długo w niej nie posiedzisz. Wolność wzmacnia. Lęk osłabia. Co wybierasz?