– Spuchły mi te moje nogi od stania za ladą – westchnęła pani Maria.
– A w jakim sklepie pani pracowała – zapytałam
– Miałam sklep jubilerski. Trzydzieści lat i teraz jestem tu.
– To zajmę się teraz trochę pani nogami, pomasuję.
– O tak, poproszę, to takie miłe i relaksujące co robisz. A jak często to można?
– Staram się być na Białej co czwartek.
– To proszę zapisz mnie na serię, ja zapłacę.
– Ale nie musi pani płacić – śmieję się.
– Jak to nie muszę? Jesteś tu zatrudniona?
– Nie, mam dwa dni w tygodniu, które przeznaczam na wolontariat.
– Ale to taka trudna praca przecież.
– Dla mnie przyjemna. Przyjeżdżam tu, bo naprawdę lubię.
– No to bardzo ci dziękuję, faktycznie trzeba kochać to co się robi, żeby jeszcze po pracy robić dalej za darmo.
Dziewczyny, kończcie, bo już obiad stawiamy na stole – zawołała panią Marię opiekunka.
– Pomogę się pani ubrać – powiedziałam.
– Ale po obiedzie będziesz mnie dalej masować? Bo ja już tęsknię.
Pani Maria od razu skradła moje serce, choć to było nasze pierwsze spotkanie.
Po trzech tygodniach mojej nieobecności sporo zmian. W tym tych najtrudniejszych. Ściskam się z Magdą fizjoterapeutką i idę na „obchód”. Trochę się go obawiam, bo już wiem jak tydzień czy dwa niewidzenia kogoś, zwłaszcza w chorobie, może zmienić ciało, a co dopiero trzy tygodnie. Idę w swoim tempie. Najtrudniejsze jest na samym początku. Widzę postać, której nie znam. Leży na środku łóżka, chudziutka, z podwiniętymi nogami, głowa prawie ginie w poduszce. Kiedy Magda mówi, że to pani Jadzia, nie mogę uwierzyć.
– Ale ciągle mogę chodzić – pojękuje cichutko.
– Tak Jadziulku, możesz – Magda głaszcze panią po nabrzmiałej ręce. A do mnie mówi, że to ta sama pani Jadzia, która jeszcze dwa tygodnie miała jedną nogę. Drugą straciła kilka dni temu, do tego ten obrzęk ręki dość paskudny, chyba po wenflonie. Podchodzę do łóżka, nachylam się, cichutko witam, głaszczę po głowie, a w zamian otrzymuję roztapiający serce uśmiech i wyszeptane „dziękuję”.
– Pani Jadziu, mogę pomasować pani dłonie? – pytam.
– Bardzo poproszę – odpowiada i znowu ten uśmiech, który sprawia, że mam ochotę zostać przy jej łóżku do końca cierpienia tego świata. – Jesteś taka ładna – wyszeptuje.
Uznaję, że zielone, groszkowe rękawiczki będą pasowały do mojego żółtego stroju i najczulej jak potrafię, przykładam dłonie do jej dłoni.
– Jeju, jak ciepło, jak miło – wzdycha i od razu przymyka oczy.
– Masuję powoli, bo zgięcie w łokciu naprawdę paskudnie wygląda. Chciałabym, żeby każdy ruch zabierał to najtrudniejsze, ale wiem, że możliwy jest tylko sen.
Jestem dorosła, mam poukładany w głowie ten cały wolontariat, wiem, nie uratuję wszystkich, nie uratuję pani Jadzi, oddycham, wiem nie uratuję. Teraz mogę pogłaskać ją po rękach i głowie, a ona po prostu zaśnie i będzie się uśmiechać. Rozanielona, choć tyle cierpienia w jej ciele. Gdybam miała powiedzieć, po co cały ten wolontariat, skoro tak często nie można niczego „naprawić” niczego zabrać, to w takie dni jak ten, przekonuję się, jaką moc ma „zwykłe”, delikatne masowanie napuchniętych, zimnych rąk i jak dużo można jednak zmienić.
W kolejnym pokoju pani Regina pojękuje i ma łzy w oczach. I choć nie może mówić, przecież wszystko jasne. Witam się z nią i dotykam ramienia, a potem powoli głaszczę ramię. Niepokój mija, oczy wysychają, a po kilku minutach pani przymyka oczy.
Pani Jola, nie chce wychodzić z łóżka od paru tygodni. Uparła się i nie. Boli ją kikut, żołądek też się buntuje: – Może podziałasz – proponuje Magda i nas zostawia.
– Pani Jolu, co się dzieje?
– No zobacz jaki balon, nie wiem, czy dam się dotknąć tak boli.
– A jak ubiorę takie ładne, pomarańczowe rękawiczki – wyciągam świeżą parę i demonstruję.
– No uwielbiam, ale te twoje trampki pod kolor najbardziej.
– To teraz ja i moje trampki przysuniemy się bliżej łóżka i pani mi pokaże co się w nogę podziało.
– No zobacz, jak spuchło, okropnie boli, na nic nie mam ochoty, lepiej idź, bo jeszcze zamiast do miski to zwymiotuję na ciebie.
– Trudno, ryzyko zawodowe.
I tak od słowa do słowa, mija nam pół godziny, to co bolesne, twarde i napuchnięte, trochę mięknie, pani Jola nie wymiotuje, mówi, że nie boli kiedy masuję, a po wszystkim tak ją zakręciłam, że myk, myk, getry ubrane, a ona siedzi na wózku.
– To co, zawiozę panią na taras, tam muzyka gra i wszystkie fajne dziewczyny siedzą.
– Dobra, zawieź mnie, ale weź miskę z sobą. Ale czekaj, masz tu wafelki chociaż – i wyciąga paczkę z szafki przy łóżku.
– Jeden wystarczy – oponuję.
– Musisz wziąć całą paczkę, żebyś mogła o mnie dłużej myśleć.
– Oj, pani się przecież nie da zapomnieć.
A potem była jeszcze pani Krysia i jej kolana, które co prawda dziś nie bolały, więc pani nie będzie się narzucać, kiedy tyle potrzebujących, ale udało mi się ją przekonać, że to na zapas i po starej znajomości.
– Och jak lekko teraz w nogi – cieszy się, kiedy wstaje z łóżka.
– No bo widzisz Krysia, Agnieszka zabiera co złe i zostawia co dobre, ja też poproszę. Sąsiadka z pokoju, pani Jadzia, trochę zmartwiona, że zdrowa noga zaczyna boleć „tak samo zaczęło się z tą co mi ucięli” wzdycha. Ale my z Magdą robimy co możemy, żeby nogi nikomu nie oddać i jak na razie nam się to udaje.
W samochodzie, w drodze powrotnej, wrzucam playlistę jaką sobie ułożyłam i dałam jej tytuł: „emocje po polsku”. Dziś mi trzeba słów z przekazem. Opuszczam szyby i drę się razem z Myastą: „Rób to co kochasz, nie ma innej możliwości. Rób to co kochasz nie daj się obojętności. Rób to co kochasz, ode mnie masz wsparcie, rób to uparcie”. I wszystko w temacie.
Wróciłam do domu, popłakałam, poszłam spać, a potem postanowiłam się z Wami kawałkiem tego, co kocham, podzielić i poprosić, żebyście nie dawali się obojętności.