Dziesięć lat temu wyszłam z domu prawie tak jak stałam. Do rozpadającego się, osiemnastoletniego cinquecento zapakowałam akcesoria do masażu, jeden garnek i plecak z ubraniami. Wprowadziłam się do koleżanki lomi masażystki, która udostępniła mi swoje mieszkanie i dzięki jej miłości wielkiej, płaciłam tyle co nic. Miałam tam balkon, dwa pokoje, duża kuchnię i mogłam masować. Ale ja przez prawie pół roku głównie płakałam. Nad zmarnowanymi szansami, nad małżeństwem, którego nie umiałam już doceniać, nad swoją biedą, nad wstydem, nad strachem, z którym spędziłam większą część życia.
Były tygodnie, że jadłam ryż z marchewką, bo nie było mnie na nic innego stać. Były dni, kiedy nie widziałam sensu, żeby w ogóle patrzeć na mój stół do masażu. I właśnie wtedy lomi mnie ratowało. Bo zawsze widziałam swoje ręce, które przecież mogą masować. Szarpałam się z sobą, pieniędzmi, miejscami do spania. Nie wiedziałam co dalej, częściej niż wiedziałam. Myślałam, że w Niemczech spotka mnie miłość i bezpieczeństwo materialne, a po prawie 3 latach wróciłam do Polski. Wcześniej musiałam spłacić długi w euro. Po chwilowym szale mojego lomi gabinetu, przyszła rzeczywistość i nie było mnie stać na ubezpieczenie zdrowotne. Spłaciłam co musiałam, zarobiłam ciut na górkę, tylko tyle, żeby kupić ekspres do kawy i wróciłam do Gdyni.
I choć nie miałam pieniędzy to wiedziałam, że wracam z workami odwagi i siłą, żeby po raz kolejny zacząć od nowa. Temy rencyma, na tym samym stole od masażu, który jest ze mną od prawie 14 lat mojej lomi praktyki. Po drodze słyszałam, że nie dam rady, że potrzebuję opieki mężczyzny, że nie umiem, że to będzie za trudne. Faktycznie takie było. Ale wygrałam moją wolność.
Dziś przyjechał mój nowy ekspres do kawy. Stary żegnam z czułością i już znalazłam mu dom, w którym też pija się cappuccino. Dla mnie to więcej niż nowy sprzęt, zachcianka. To moja codzienna przypominajka drogi jaką przeszłam i w którą znowu wyruszyłam…
Dlatego tak bardzo kibicuję moim lomi uczniom. Wkładam im do serc słowa otuchy, wierzę w ich dłonie bo wiem do czego są zdolne. Jedyne co te moje „lomi dzieci” musza zrobić to uwierzyć w siebie tak jak ja wierzę w nich.
A przy okazji wszystkich lomi praktyków zapraszam na webinar. Bo będzie ogrom wiedzy praktycznej, ale też słów, które naładują akumulatory. Przybędzie Wam siły i nowej fascynacji tą robotą. Lomi naprawdę potrafi wygrać dla nas życie…