– Kolejka przed pokojem do masażu, jak w mięsnym – powiedziała pani Danusia, kiedy usłyszała, że trwają przygotowania i urządzam właśnie mobilny gabinet masażowy.
– A skoro użyczam swojego pokoju to mogę być pierwsza? – pani Wiesia sprytnie zajęła sobie kolejkę.
– Ale o mnie pani też pamięta? Zapisałam się jak co czwartek – przypomniała Pani Maria.
To był intensywny czwartek. Migrena dzień drugi, łatwo nie było, ale doładowałam baterie właśnie tu, masując tych którzy nie mogą czasem nic.
Przyjechałam do seniorów z bólem i postanowieniem, żeby urwać się z wolontariatu trochę wcześniej, ale sama nie wiem kiedy, tak się zakręciłam, że zamiast krócej, byłam dłużej i niczego nie żałuję. Zazwyczaj zaczynam masowanie na piętrze najniższym, gdzie mieszkają też podopieczni, którzy nie są samodzielni, albo ta samodzielność, która jest, potrzebuje dużego wsparcia. Potem idę piętro wyżej. Odwiedzam panie, które chorują i też zatrzymuje je łóżko. Czasem wpadam do nich dosłownie na uścisk, potrzymanie za dłonie, wymianę ciepłych słów, a czasem po prostu przyglądam się jak śpią, zatrzymuję się na kilka oddechów, uśmiechnę i idę dalej, zaprosić następne seniorki na masaż.
Wiecie, wejście na stół do masażu, kiedy ma się lat 80 czy 90 i więcej, bywa wyzwaniem. Trzeba się rozebrać, z wózka inwalidzkiego usiąść na stole, a potem wymyśleć jak położyć się na brzuchu albo na plecach, tak by przy okazji nie spaść, nie połamać sobie rąk. Jednak wszystkie moje pacjentki, które usadowią się już na łóżku masażowym, wzdychają z ulgi i przyjemności, mówią, że wygodnie, że ciepło, że masażystka taka sympatyczna, że ruchy są takie miękkie, a panie czują jakby unosiły się na wodzie, której oddają wszystkie bóle i sztywności.
Panią Kazię masowałam już kilkukrotnie, ale zazwyczaj leżała na brzuchu na swoim łóżku w pokoju. Wczoraj postanowiłam zafundować jej prawdziwy masaż, na prawdziwym łóżku. Przyznała, że w całym swoim 95letnim życiu nie miała takiego masażu, że bardzo chce i że da radę się położyć na brzuchu. No dała radę, ale byłam naprawdę spocona i miałam obawy czy jej zaraz z tego stołu nie ściągnąć. Pani Kazia odczuwała ból po prawej stronie, mniej więcej na środku pleców. Miejsce było tak tkliwe, że nawet delikatne przyłożenie dłoni ją kłuło. „W moim wieku, to już tak musi być, przyzwyczaiłam się” – powiedziała. A ja się nie zgadzam, bo ból nie jest czymś do czego mamy się przyzwyczajać w żadnym wieku.
Zajęłam się zatem całą resztą pleców seniorki i jedynie co jakiś czas delikatnie zbliżałam się do tkliwego miejsca. Starałam się zagadywać pacjentkę, żeby być z nią cały czas w kontakcie też słownym. Co kilka minut pytałam, czy już chce zejść, a ona konsekwentnie, że nie bo jej tak dobrze i że da radę. Jej „dobrze” nie do końca pasowało do mojego pojęcia „dobrze”, ale pani Kazia się uparła i koniec. I całe szczęście. Godzinę po masażu, odprowadzałam inną podopieczną do wspólnego stołu na obiad, a tam nad talerzami z pierogami unosiły się wieści jakoby panią Kazię przestało boleć. „Jaka jestem szczęśliwa – uściskała mnie i wycałowała – nawet jeśli to tylko na jeden dzień zadziała, to taką dużą ulgę teraz czuję”.
I tak to z tymi „moimi” paniami już jest. Nie da się ich nie kochać!
Dziś układam nową playlistę specjalnie dla moich pacjentek z Białej 6. Taką z muzyką spokojną, ale nie jakieś tam pitu pitu i szum fal, tylko ballady z czasów, kiedy nie było nawet moich rodziców. Odkrywam na nowo utwory, które znamy wszyscy, jak „Can’t Help Falling in Love” – Elvisa Presleya, „Everybody Loves Somebody” Bena E. Kinga czy „Let It Be” – The Beatels. I kiedy tak skaczę po balladach trafiam na „Smile”. Ta piosenka jest ciepły kubek herbaty po spacerze w mroźny, słoneczny dzień, kiedy siedzimy sobie w wygodnym fotelu, otuleni kocem.
Nat „King” Cole śpiewa:
“If you smile through your fear and sorrow
Smile and maybe tomorrow
You’ll see the sun come shining through
For you”
I już sobie wyobrażam kolejne masowanie do mojej playlisty, którą nazwałam „Biała 6”. Tylko zastanawiam się kto będzie bardziej wzruszony słysząc te wszystkie piosenki, seniorki, czy ja 😉.