Jest upalne, czwartkowe popołudnie, a ja próbuję sobie przypomnieć kto i kiedy dotknął mnie po raz pierwszy tak, jakby w dłoniach mieszkała cała miłość tego świata. Zrobiłam sobie zimną kawę, ukroiłam kruche ciasto wiśniowe i zadowolona usiadłam na balkonie. „No, dalej – myślę – przypomnij sobie”. Ale jedyne co pamiętam to trzask prawie rozdzieranych mięśni na moich nagich pośladkach i udach, kiedy dostawałam lanie skórzaną, psią smyczą i tego jak bolało noszenie spodni. Pamiętam dużą, męską dłoń, która spadała na moją głowę raz za razem, bo nie mogłam zapamiętać tabliczki mnożenia i to jak szybko przestaje się czuć. Cokolwiek. Pamiętam też duże, krawieckie nożyczki w swojej lewej dłoni i jak uderzałam nimi w prawy nadgarstek. Żeby jednak poczuć. Choćby ból.
Dwadzieścia lat później, w dość obskurnym gabinecie masażu w Warszawie do którego trafiłam „ z przypadku”, usłyszałam od mężczyzny, który mógłby być moim dziadkiem: – Pani nigdy nie uderzy dziecka. A potem dotykał moich lędźwi tak, jakby nakładał niewidzialny balsam na te poszarpane przed laty bólem mięśnie. Pracował w milczeniu, ja płakałam. I choć nie rozumiałam co się ze mną dzieje, czułam, że to jest dobre, a to co ołowiane i zimne, zamienia się w miękkie i ciepłe.
Więc jeśli Twoje ciało nosi w sobie historie bólu, wiedz, że dotyk jest potężnym lekarstwem, a w dłoniach naprawdę może mieszkać cała miłość tego świata. I taki dotyk praktykuję, takiego dotyku uczę, bo takim mnie dotknięto.