Chodzą ulicami ludzie, maj przechodzą, lipiec, grudzień… Tak mi się jakoś skojarzyło… No chodzą ludzie, człapią, wloką się, dudnią, kroki swe stawiają nieporadnie. A w dłoniach dzierżą tajną broń, która w zasadzie bardziej im ciąży niż czemukolwiek służy, ba, często nawet więcej z niej szkody niż pożytku. Dwa kije. Sprawa wydawać by się mogła prosta. Ubierz się wygodnie, chwyć dwa kije w ręce i wyjdź i przechodź, maj, lipiec a nawet grudzień. No tego się trzeba najpierw naumieć by się zdrowotnie przechadzać…
Swoje wędrowanie nordic walkingowe zaczęłam lata temu, kiedy jako młoda dziewczyna wyposażona w takie kijki słyszałam totalnie ignorując prymitywne komentarze: – A gdzie zgubiłaś narty?! Minęłam po drodze tysiące osób. Niezliczoną ilość razy pozdrawiałam nieznajomych kijkowców uśmiechem, skinieniem głowy, radosnym dzień dobry rzuconym o wschodzie słońca nad brzegiem morza. Przez ten czas widziałam nieskończoną ilość możliwości korzystania z kijków Nordic Walking. Ludzie są naprawdę kreatywni. Ogólnie można powiedzieć, że większości przyświeca idea: – No idę sobie na spacer, idę jak mi się chce, no tylko te cholerne kijki mi przeszkadzają, ale skoro mówią, że z nimi zdrowiej, efektywniej, wygodniej, no to je wlokę za sobą…
Sama na początku myślałam, że to nic wielkiego. Przecież umiem chodzić, więc jeśli dodam dwa kije u boku to przecież żadna filozofia. Tra la la la la… Ambitnie poszłam do sklepu sportowego i uprzejmy pan dobrał kijki do mojego wzrostu, pokazał jak ulokować moje dłonie w zaczepach, poinstruował w jakich okolicznościach przyrody zdjąć gumowe „stópki” z końca kijka no i ogólnie polecił mi zapisanie się na lekcję nauki do porządnego instruktora. Oczywiście podziękowałam, w myśli zbywając radę z jakąkolwiek lekcją, przecież co może być trudnego w chodzeniu! Dwie nogi, dwie ręce, dwa kije i heja do przodu!
A takie chodzenie może być śmieszne w opanowywaniu. I Kawula szybko się o tym przekonała. A że jakoś średnio jej szło to całe chodzenie to pokornie wyszukała instruktorkę i z nią ruszyła na pierwszy, półtora godzinny marsz. Oj nigdy tego nie zapomnę. To była zima. – 18 stopni C. Gdynia Orłowo. Wiatr wiał. Oj jak on wiał! Ale Kawula poszła w mroźną krainę uczyć się chodzić. A że jestem bestią upartą i jak sobie coś postanowię to koniec, więc byle mróz nie mógł mnie wypłoszyć! Dobrowolnie przecież się na to pisałam. Wszystkie wymówki po prostu zamarzły, więc trza było jedynie ruszyć tyłek… I chodziłam po zamarzniętej plaży, mróz wciskał się pod kurtkę, jakby sam chciał się ugrzać… Trafiłam na godną siebie przeciwniczkę. Jej nie była straszna pogoda. Przeczołgała mnie porządnie, plaża, klif, góra, dół, góra, dół. Spociłam się tak, że po pół godzinie myślałam, że dotarłam do tropików.
Dzielnie machałam rękoma jako pani instruktor przykazała, a i tak mi się czasem plątało, która ręka, z którą nogą winny teraz wędrować. Na szczęście cały system załapałam w owe półtorej godziny i nasze drogi się rozeszły. Po powrocie do domu byłam wypompowana, nafaszerowana lodowatym powietrzem, którego się nałykałam tak łapczywie, że moje płuca spokojnie mogłyby zarzęzić z tymi gruźlika. Nawet zadzwoniłam zmartwiona stanem rzeczy do instruktorki czy aby już umierać mi przyszła pora czy to może normalny objaw pohibernacyjny. Uspokoiła, że pacjent przeżyje i mam sobie odsapnąć zanim wybiorę się znowu w drogę, że dzielna byłam, no zuch dziewczyna. Przyznała, że dała mi wycisk, ale że będą ze mnie ludzie i mogę z owego narzędzia naprawdę wiele wyciągnąć dobrego dla ciała mego zbolałego wówczas mocno.
Więc chodzę tak już lat będzie z 8, ciągle mam te same kijki, które wiernie mi służą, przeszliśmy razem setki kilometrów i nie zamierzamy przestawać. Coraz częściej zaczepiają mnie inni użytkownicy chodników i ścieżek spacerowych z prośbą by im wyjaśnić obsługę tego całego Nordic Walking. Więc zatrzymuję się i cierpliwie tłumaczę, złotówki za to nie biorąc, ale ZAWSZE odsyłam do instruktora na choćby jedną lekcję. Toć to grosze kosztuje, nie rozumiem dlaczego ludzie lubią się katować… Non stop widzę kijki treckingowe, które spełniają rolę nordickowych. Albo nordickowe, które służą jako zwykłe podpórki, ale głównie jako przeszkadzacze w chodzeniu. Ostatnio widziałam babcię, która w jednej ręce dzierżyła kijek nordickowy, a w drugiej drewnianą laskę i tak śmigała poboczem wiejskiej dróżki…
Ten sport po prostu uwielbiam. Wytrwałam głupie zaczepki. Wytrwałam mrozy. Wytrwałam odciski na stopach. Wytrwałam setki kilometrów. I jestem wierna temu, co kocham. I zawsze z uśmiechem na ustach. No bo jak się coś lubi to jakże może być inaczej, nawet jeśli czasem pot równo po plecach śmiga, nawet jeśli mięśnie drżą, nawet jeśli gdzieś ten odcisk gniecie. Co tam! Idę bo chcę.
A ostatnio minęłam pewnego pana na leśnej ścieżynie, który wystrzelił celnym zdaniem do jednego z niedzielnych biegaczy: – Uśmiechnij się człowieku, biegnij z przyjemnością a nie z takim wysiłkiem na twarzy!
PS Jest coś co Tobie sprawia przyjemność? No wiesz, że pot, że mięśnie, że wysiłek jakiś? 🙂 Coś czego nie odpuszczasz, że nawet jak się nie chce, to jak zaczynasz to już na całego i dziwisz się, że Ci się nie chciało? 🙂